Tofik |
Wysłany: Nie 13:42, 16 Wrz 2007 Temat postu: Marek Locher: fotograf utraconego krajobrazu |
|
Upadające w chmurach kurzu kominy i szyby, zapomniane żelbetowe konstrukcje, poskręcane tory, powywracane maszyny. To motywy przewijające się przez czarno-białe cykle zdjęć Marka Lochera. Oczywiste symbole śląskiego krajobrazu pokazane są w niezwykłych momentach - destrukcji i ostatniego tchnienia.
Tomasz Malkowski: Układasz zdjęcia w cykle o wielce mówiących tytułach: "Tu zaszła zmiana", "Cisza miejsc przeszłych", "Koniec kopalni". Co się kryje pod ostatnim - "Śląsk, Powroty i pożegnania"?
Marek Locher: Dlatego powroty, bo byłem w tych miejscach przed rokiem, dwa lata wcześniej. Dziś do nich wracam i jeżeli coś jeszcze stoi, to na nowo fotografuję. Mimo że najczęściej mało już z tego zostało. Tego typu fotografia, jak ją nazywam - postindustrialna, wymaga wiedzy. Muszę wiedzieć, gdzie znajduje się jakiś zakład, co tam stoi, jak nazywa się szyb wieży. Analizuję mapy okręgu przemysłowego, wszelkie torowiska, które prowadzą do hut i kopalń. Czasami widzę zarośnięty nasyp i idę jego śladem, by coś niespodziewanie odkryć. Znajomi wiedzą o mojej pasji i buszują po archiwach, wyszukują mi ciekawe konstrukcje.
Na jednym Twoim zdjęciu jest duży mur z cegły, sterczy nad nim samotny komin. Czy Twoja sztuka służy temu, by odkrywać te niedostępne miejsca za zakładowym murem?
- W przypadku tego konkretnego zdjęcia za murem była kopalnia Zabrze, kiedyś najnowocześniejsza na Śląsku. Widziałem jej rozbiórkę, ale jeszcze wtedy nie fotografowałem. Miałem to pod nosem, ale nie wykorzystałem szansy. Musiałem te miejsca za murami dopiero sam dla siebie odkryć.
To się stało w 2002 roku, jak już pracowałem. Postanowiłem wybrać się w okolice szybu Wilson, które pamiętałem z czasów szkolnych. Przyjeżdżam tam i nagle widzę, że nie ma większości szybów kopalnianych. Zlikwidowano most, po którym jeździły węglarki. To we mnie obudziło potrzebę fotografowania. Chwyciłem aparat i poszedłem tam. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Ten ogrom zmian zaczął do mnie docierać. Ta świadomość w człowieku, że coś było w krajobrazie przez lata, z czym żyliśmy na co dzień, jadąc do pracy, patrząc z okna. I nagle budzimy się pewnego dnia i tego już nie ma.
Podobne odczucia miałem z kopalnią Katowice, która stoi przecież przy głównej drodze. Wydawało się, że istnieje od zawsze i myślałem, że tak już będzie. A tu pewnego razu znika jeden szyb, kolejny budynek. To był taki szok, że nie potrafiłem się przestawić, że to się naprawdę dzieje.
A więc zacząłeś od dokumentacji tych zmian?
- To były na początku zwykłe zdjęcia. Wiele obiektów już, niestety, nie istniało. Potem zacząłem szukać własnego sposobu fotografowania tych miejsc. Głównie są to opuszczone zakłady przemysłowe, czasami przewija się tam ktoś przypadkowo przez kadr. Od początku ważne było zdobycie kontaktów z osobami, które pasjonują się historią przemysłu. To całe środowisko ludzi, mają zdjęcia obiektów, które już nie istnieją, plany archiwalne, wyrzucane na śmietnik w latach 90. przez likwidowane zakłady. Wiele z tych zdjęć jest bezcennych, bo to ostatnie pozostałości po tych przemysłowych obiektach.
Czy udało Ci się uchwycić obiekt, którego nikt nie ma?
- Mam ulubione zdjęcie wagonika na tle żelbetowego zbiornika. Dzięki niemu poznałem fotografa Andrzeja Koniakowskiego, który w tej fotografii dostrzegł, że moja praca jest coś warta. Na tym zdjęciu jest wagonik, jednak bez węgla, tylko ze stertą śmieci. Taki jawny obraz upadku kopalni Rozbark w Bytomiu. Tego obiektu w tle, zbiornika, też już nie ma, skuli go doszczętnie. Ta kopalnia znikała na moich oczach. Miałem pozwolenie, by tam chodzić i rejestrowałem wszystkie zmiany.
Fotografujesz momenty, w których wielkie konstrukcje są wysadzane w powietrze. Skąd się o tym dowiadujesz?
- Jak się o nich wie, to się nie mówi (śmiech). Na Śląsku są dwie firmy, które zajmują się wysadzaniem. Mam namiary do ich szefów. Jak tylko coś się szykuje, to dają mi znać.
Takie momenty zawsze staram się układać w tryptyk. Przed wysadzeniem, sam moment kulminacyjny oraz to, co zostaje po wybuchu. Jednak każde zdjęcie staram się uchwycić z innego miejsca. Ostatnio fotografowałem wysadzanie wysokiego komina przy elektrowni huty Kościuszko.
Nie ma dwóch takich samych wysadzeń. Czasem obiekt poleci nie tak, jak się chce. Czasami jest tak duża chmura pyłu, że nic nie widać. Zdarza się, że wyrzucą cię 400 metrów dalej, na bezpieczną odległość i trzeba wtedy kombinować, jak to sfotografować z takiej odległości. To są całe opowieści. Mam już na koncie około dziesięciu wysadzonych obiektów. Czasami po kilka z tego samego zakładu.
Jednym z bardziej spektakularnych było wysadzenie gigantycznych konstrukcji mostów przeładunkowych w Sławkowie. Były największe w Europie, obsługiwały trzy huty: Częstochowę, Lenina i Katowice. Teraz tam powstał Euroterminal. To pod niego tak drastycznie czyścili teren.
Co Cię interesuje w ruinach?
- To mój protest. Spójrzcie, co narobiliście. Co przez waszą bezmyślność tracimy. Czasami rozumiem, bo są to obiekty nieadaptowalne, zbyt skażone. Ale czy większość z nich trzeba wyburzać?
Twoje zdjęcia mają w sobie coś z fotografii Michała Cały.
- To jest dla mnie mistrz absolutny, najwspanialszy fotograf z lat 70. i 80. Próbuję znaleźć takie motyw, jak on, ale to trudne, bo Śląsk się zmienia. Trudno o nienaruszone familoki, bez reklam, anten, w tle już widać jakieś nowe osiedla. Ta śląskość skażona jest już czymś nowym. Ale lubię pójść i szukać miejsc szczerych.
Skąd u Ciebie, młodego człowieka, tak duża chęć, by zatrzymać w kadrze koniec pewnej architektury?
- Ojciec był kreślarzem, pracował w biurach projektowych. Może stąd moja wrażliwość na materię zbudowaną. Mój dziadek był z Giszowca, kolegował się z członkami Grupy Janowskiej. Jego przyjacielem był Ewald Gawlik. Jak im zaczęli ten Giszowiec wyburzać, to Ewald malował znikające domki robotnicze, a dziadek kupował te wszystkie obrazy. Stworzył z nich całą galerię, właśnie tam na osiedlu, w zakładzie fryzjerskim. Teraz ten interes przejęła moja siostra. To chyba jedyne takie miejsce, gdzie można się ostrzyc i oglądać sobie obrazy nieistniejącego Giszowca. Tak mi to chyba w krew weszło po dziadku, żeby ocalać znikające krajobrazy.
Wystawę fotografii Marka Lochera "Śląsk. Powroty i pożegnania" można oglądać do 12 października w Katowicach w atrium wieżowca Altus przy ul. Uniwersyteckiej 13. Więcej fotografii na stronie autora: www.zapomniane.com
Moje Gratulacje, zdjęcia fantastyczne. (jeśli ktoś nie wie, Marek Locher jest z Mysłowic ) Pozdro |
|